środa, 1 września 2010

44 - projekt

Projekt nabrał kształtu.


Pierwotnie miała to być chusta. Potem - po komentarzu Przemka - przyjrzałam się zdjęciom i jednak poncho wydawało się szalenie atrakcyjnym pomysłem. Więc poncho.

Ale praktyka... no hmmm. Nitka jest dosyć sztywna, połyskująca, wzór wyrazisty - czułabym się jak okutana w serwetkę. Więc nie.

Ostatecznie jednak chusta. Jeszcze nieskończona - brakuje trójkątnych elementów na najdłuższym brzegu, ale już widać efekt. To znaczy widać w naturze, na zdjęciach tak sobie. Bo też moje zdjęcia pozostawiają wiele do życzenia. Kolor chusty lepiej oddaje poniższe, natomiast faktura najlepiej wyszła na takim dziwnym, przyciemnianym zdjęciu (tym na górze).

Ale poprzymierzałam chustę do różnych ubrań i całkiem całkiem... Tylko muszę ją po skończeniu nieco spacyfikować w płynie zmiękczającym.

W kolejce czeka tunika (rany boskie!) i torba :)

piątek, 6 sierpnia 2010

43 - różne

Przyjechałam z wyjazdu, na którym miałam pracowicie dłubać tunikę z ananasami, ale rzeczywistość okazała się być inna. Nowa nitka o pięknym kolorze i fakturze plus nowy wzór szydełkowy daje w efekcie projekt, który... hmmm, no zobaczymy. Na razie udłubany fragment wygląda tak:


Kolor nitki w rzeczywistości jest piękniejszy; ponadto nitka ma delikatny połysk i efekt jest powalający :)

Ostatnio mało robię, bo wciągnęła mnie moja kolejna fascynacja - przetwory :) Wczoraj robiłam korniszony i paprykę marynowaną:

Jutro zamierzam zrobić ogórki kiszone i sałatki. W soboty pod moim domem jest targ, na którym nabywam produkty do przetwarzania. Taszczę torby z warzywami, a potem słoiki śmieją się do mnie z miejsc, w których stoją. A niestety w największych ilościach stoją pod stołem w kuchni. Mam niewiele półeczek, na których mieszczą się słoiki, a piwnica - nooo, teoretycznie byłaby świetna, ale mieszkają w niej pająki, które wywołują u mnie potworny wstręt. Szkoda, ale cóż :)

niedziela, 25 lipca 2010

42 - mitenki

Całkiem niedawno dostałam wreszcie zdjęcie mitenek, które zrobiłam kiedyś na zamówienie, w czasach, kiedy nie miałam jeszcze aparatu fotograficznego. Zamówienie było proste: ażurowy wierzch, rękawek opinający dłoń.

I właśnie ten rękawek omal mnie nie wykończył, ponieważ w efekcie musiał być zapinany na małe guziczki - trochę to widać na zdjęciu - od wewnętrznej strony ręki kilka malutkich guziczków. I trzeba było te guziczki przyszyć! A dla mnie szycie, przyszywanie, zszywanie to jakaś katorga. Uszarpałam się z tymi mitenkami, ale było warto :) Wykończyłam atłasowymi kokardkami - podobały się. Właścicielka wkłada je nie tylko do kreacji, do której były zamówione.

niedziela, 18 lipca 2010

41 - tak dawno



Tak dawno mnie tu nie było, że aż głupio. Minęły prawie dwa miesiące...

Minęły w zasadzie bez robótek. Bark okazał się złamany, dość długo nie nadawał się do ruszania. Ledwo odzyskałam w nim jaką taką mobilność, wysiadło mi oko. I to porządnie wysiadło. Nie wiem, czy to taki wiek już nadszedł, że po kolei różne elementy szwankują??? Ja nie chcę!

Dlatego też z rzadka zaglądałam na blogi, bo i na pół ślepa byłam, i szlag mnie trafiał, ze nic nie robię... Zaczynam właśnie nadrabiać ten stracony czas. Po blogach powolutku wędruję, równie wolno coś tam dziergam. Wykończyłam czerwoną czapeczkę

i zabrałam się za kolejną ananasową tunikę. Haruni leży. Nie tylko straciłam do niej serce, ale też jeszcze niespecjalnie wychodzi mi machanie drutami - lewy bark szybko mi się męczy i jeszcze boli. Ale szydełkiem śmigam :) Muszę jednak doprowadzić się do pionu, kupiłam bowiem kolejną włóczkę - przepiękną, len z wiskozą - i już mi w głowie siedzi szal...


A propos szali - to nie wiem, co zrobić z tymi, które udziergałam do tej pory. Nie wiem, czy jest sens wystawiać je na Allegro, a do Dzianej Mafii to ja jednak za słaba jestem...

Jeszcze chciałam z całego serca podziękować - komu? No właśnie, komu? Mam imię i nazwisko, ale nie będę upubliczniać tych danych na blogu. Mętnie zaczęłam, już wyjaśniam. Otóż od Oli dostałam przecudny naszyjnik frywolitkowy, po prostu uroczy. I pamiętam, że zaglądałam do Oli dawno, dawno temu, jednak adres Jej bloga mi się stracił i stąd zamieszanie. W każdym razie patrzcie, jakie to śliczne:

Dziękuję!

wtorek, 25 maja 2010

40 - katastrofka

Mała katastrofa.

Rozwaliłam sobie bark. Jutro biegnę po stabilizator, na razie zaimprowizowałam temblak.
A tu przyczyna katastrofki:

Zwierzątko moje ukochane, ostatnio w fazie frenetycznego przytulania się, równie frenetycznie podcięło mi wczoraj nogi. Z łapami w kieszeniach - nie zdążyłam ich wyjąć, by się podeprzeć i zamortyzować upadek, starając się nie upaść na psa, by go nie zmiażdżyć, wywinęłam się jakoś dziwnie i z całym impetem runęłam na bark.

Bark nie wytrzymał.

Robótek chyba na razie nie będzie... Chociaż może za kilka dni będzie lepiej?...

niedziela, 16 maja 2010

39 - do przodu

Obrzydliwie jest.

Uwielbiam temperatury poniżej 20 stopni, lubię nawet deszcz... ale wszystko ma swoje granice. Cały dzień dzisiaj szaleje tak straszliwa ulewa, że aż szkoda mówić. Zimno. Obrzydliwie.

Z tego zimna wyciągnęłam z kosza coś, co przyszło do mnie już dawno temu. Pampas mianowicie. Zdjęcie nie pokazuje, jakie to jest śliczne. Kolor określony jako antracyt, ja bym powiedziała grafit, włóczka gruba, miękka, ciepła... Cudowna!
Stwierdzam, że na zdjęciu cudowności niestety nie widać.
Wywlokłam z kosza i na tym się skończyło. Pampas żąda drutów co najmniej 12, najgrubsze mam nr 10. Zrobiłam próbkę, ale nie, poczekam na te dwunastki. Z niecierpliwością poczekam, bo włóczka taka, że aż się przytulać do niej chce... :)

Z kosza mruga do mnie zachęcająco Noro; drugie Noro zamówione kiedyś dzięki uprzejmości Przemka i Myszopticy. Mruga, ale oczekuje najwyraźniej wydłubania czapki. Ciepłej. I rękawiczek. No i nie wiem...

Kontrastowo powstaje także fikuśna i delikatna czapeczka w kolorze nasyconej czerwieni. Na razie jest sam obwód.

Czapeczka nie jest dla mnie, ale strasznie mi się podoba i gdyby nie fakt, ze w czapkach ogólnie wyglądam jak duży grzyb, zrobiłabym sobie taką samą.

Haruni rośnie, ale tak spokojnie... Pewnie dlatego, ze coś, co nazwane zostało w schemacie "Chart B" jakoś do mnie nie przemawia, a z każdym rzędem niebezpiecznie się do tego zbliżam... :)

niedziela, 9 maja 2010

38 - nadmiar

Kiedyś dostałam w prezencie taką wielką szpulę mohairu. Nawinięty na cewkę, ogromny kłąb leżał sobie spokojnie w koszyku. Ponieważ ostatnio nie ciągnęło mnie za bardzo do robótek, za to zwijanie włóczki w kłębki sprawiało mi dziwną przyjemność, wykończyłam kłąb - i okazało się, ze jest go straszliwie dużo.
Tu są kłębki, które mi zostały, bo kilka już oddalam w dobre ręce, a z jednego zaczęłam dzisiaj coś leniwie dziergać:

Nie mam wagi, więc nie umiem określić, ile tego jest. Kłębki mają po ok. 7 - 10 cm średnicy.
Jeśli ktoś chciałby, chętnie oddam z 5. Chętnych proszę o maila. Nie sądzę, zeby ta włóczka była na tyle atrakcyjna, by wykorzystać ją np. na candy, dlatego też wolę taką formę oddawania :)

A tu kawałeczek robótki z tegoż mohairu - jest to mały wstęp do większej całości, którą ma być Haruni :)


Jeszcze się tak zastanawiam... Są kobiety, które noszą szal czy chustę z królewską godnością, nic im nie zwisa, nie spada, widać urodę tego dodatku i ogólnie pięknie jest. Natomiast ja... Ech. Chciałam wczoraj znów ponosić brudnoróżowy szal i co się z nim naszarpałam, to moje. Efekt był taki, ze zwisał mi z szyi jak zmięty sznurek lub też w całej okazałości spadał na ziemię. A ja tak lubię szale i chusty!


UPDATE: Kłębki już poszły w dobre ręce :)